wtorek, 26 października 2010

Dzisiaj poznałem bandytę. W drodze z domu do pracy, kiedy byłem na pierwszej ulicy, zaczepił mnie nieznajomy. Wyszedł właśnie z mieszkania w jednym z domów komunalnych i poprosił o parę groszy do piwa. Spojrzałem na niego i nie wzbudził on mojej niechęci a raczej wydał się sympatyczny. Wyjąłem portfel i dałem mu trochę więcej niż chciał. Grzecznie podziękował i zapytał gdzie tu jest komisariat policji...? Nie wiedziałem o co mu chodzi bo przecież jeszcze nic nie zrobił a już chce się oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości... to niedorzeczne. Po krótkiej rozmowie okazało się, że poszukuje starego przyjaciela, który kiedyś mieszkał w tej kamienicy, ale dzisiaj pod tym adresem zastał tylko ładną blondynkę w stringach i koszulce nocnej. Czad, ale to raczej nie była żona kolegi - przyznał. Kluczem do rozwiązania zagadki okazała się lokalizacja nowego miejsca pobytu przyjaciela, niedaleko komisariatu. To kawał drogi za torami, lecz to go nie zrażało byle by jeszcze kupić piwo i napić się po drodze i będzie ok. Przyłączył się do mnie, bo szedłem w tę samą stronę, na stację. Po drodze opowiedział mi kim jest i co robił w życiu. Niedawno wrócił z Anglii gdzie dostał robotę przy pakowaniu i segregowaniu drobiu. To była jego pierwsza praca po odsiadce 8 lat w więzieniu. W Anglii kierował grupą 20 Nepalczyków, którzy gorzej niż on znali angielski i nie mogli liczyć na lepszą pracę. Jednak przyszedł na niego i taki moment, kiedy miał już dość i postanowił się zwolnić i wrócić do Polski.

Podczas naszej rozmowy, ciągle trącał mnie w ramię dla skupienia mojej uwagi na tym co mówił, ale ja i tak czasem patrzyłem przed siebie. Obawiałem się czy zdążę na pociąg i tempo naszego marszu było dla mnie wyraźnie zbyt wolne. Nie chciałem być nieuprzejmy więc wyjaśniłem, że spieszę się na pociąg i musimy iść szybciej. Dostosował się bez problemu. Pod koniec wyjaśniłem gdzie jest najbliższy sklep z piwem i jak dojść do komisariatu, pożegnaliśmy się uściskiem dłoni i myślę, że gdybym kiedyś miał kłopoty na ulicy to mógłbym na niego liczyć. 

piątek, 1 października 2010

Wstrieczienie

Wracałem wczoraj ze stacji Piastów do domu i nagle usłyszałem jak ktoś mnie woła: - Przepraszam, czy to nie pana telefon ? - zapytał nieznajomy. Przez krótką chwilę pomyślałem, że mogłem go zgubić i ręką sięgnąłem do kieszeni kurtki, ale nie, był na swoim miejscu. - Nie, to nie mój, ja swój mam tutaj - odparłem, pokazując swojego Samsunga. - A co, ktoś pewnie zgubił ? - zapytałem. - Pewnie tak - odpowiedział nieznajomy. Facet był w średnim wieku, nie wyglądał na inteligenta ale pijanym robotnikiem też nie był. Zaciągał trochę ze wschodnim akcentem i sprawiał wrażenie sympatycznego gościa. Poszedłem dalej ulicą, zapinając kołnierz pod szyją przed wiatrem i mżawką. Wtem, słyszę ponowne wołanie: - A nie ma pan dzieci ? - no, rzesz w mordę, o co mu chodzi ? Ale odpowiedziałem: - nie, nie mam, a czemu pan pyta ? - Bo ten telefon to taka atrapa, proszę to dla pana. Podchodzi i pokazuje mi najnowszy Sony Ericsson z aparatem 8.1 Mpx. Oglądam uważniej, a tu ciężar odpowiedni, rozsuwany slide też, ale ekran to atrapa z plastikowym rysunkiem. - No nieźle -mówię. - Sprawdzał pan moją uczciwość ? - zapytałem. - Nie tylko pana, innych też dziś pytałem - odpowiedział tamten. - Proszę wziąć, mam tego całą torbę - dodał i pokazał reklamówkę z towarem. - Dostałem od znajomego - wspomniał. - No dobrze, w takim razie dziękuję - odpowiedziałem. - A pan z Ukrainy ? - Z Ukrainy - odrzekł. - I telefony też z Ukrainy - wyjaśnił. Szliśmy w tę samą stronę to postanowiłem podtrzymać rozmowę. - A wie pan ja też byłem parę razy na Ukrainie, we Lwowie, Kijowie, na Krymie. A pan jest z jakiego miasta ? - Jestem z Nowowołyńska. - To w centralnej Ukrainie ? - pytam. - Nie to 8km od polskiej granicy. Miasto wielkości Łodzi. - wyjaśnia. - Oj Łodzi to chyba nie, przecież ona ma z 900 tyś. mieszkańców. - No to Radomia. - mówi. - Niech mu będzie Radomia myślę, ale to i tak na pewno mniejsza mieścina. - A długo już pan u nas w Polsce ? - Już rok - odpowiada. Idziemy tak Aleją Krakowską, minęliśmy już kościół, ciągle w tym samym kierunku, to próbuję dalej zagadać. - Wie pan ostatnio czytałem książkę takiego ukraińskiego pisarza: Serhija Żadana, o charkowskiej młodzieży i jak oni sobie tam radzą... - Przepraszam, że tak na ty - mówi - ale coś ci powiem: chujowo radzą.

I tym optymistycznym akcentem pożegnaliśmy się życząc miłego wieczoru.