niedziela, 5 grudnia 2010

wileński klimat

Jestem w Wilnie,
przyjechałem autobusem z rozweselonymi pijanymi Litwinami.
Między sobą mówili po rosyjsku, a piękne dziewczyny z Suwałk zagadywali po angielsku. Jednak one nie dały im większych szans.

Transport "lodowy" po Wilnie odbywa się trolejbusami. Poznałem wreszcie kultowy trolejbus nr 2, na trasie z akademika do centrum. Szyby tak pozamarzane i oszronione, że tylko niektórzy są w stanie rozpoznać okolicę. Ja zdałem się na komunikaty wypowiadane w języku litewskim i wyświetlane nazwy przystanków. Później okazało się, że głos kobiecy nie zapowiada tylko dalszej trasy przejazdu, ale również poucza podróżnych o uprzejmości i bezpieczeństwie.

Na ulicach biało, mróz potęguje wiatr, a temperatura oscyluje w okolicach -9'C. W moich glanach zimna blacha powoduje, że generalnie palce mi zamarzają. Żeby się rozgrzać odwiedzamy  przytulne księgarnie i kawiarnie, ceny przystępne, kobiety łatwe, język trudny.  

Przechodzimy na drugą stronę Wilenki do autonomicznej dzielnicy Użupis. Jest to republika artystycznej bohemy. Na murze znajdujemy tablice z konstytucją wypisaną w 8 językach. Pośród nich punkt 9. Człowiek ma prawo lenić się albo zupełnie nic nie robić. Jednak nie biorę tego do siebie i postanawiam zobaczyć słynny mostek, do którego ludzie zakochani przyczepiają kłódki z wygrawerowanymi imionami i datą ustanowienia związku. Na balustradzie aż roi się od kolorowych zapięć, a pod białą warstwą śniegu wydają się być zahibernowane. Wot taka ciekawostka.

Wieczorem wracamy do akademika i pijemy litewskie piwa i ruskiego szampana w towarzystwie pięknego dzievcza ze Slovenskej Republiky.      

wtorek, 26 października 2010

Dzisiaj poznałem bandytę. W drodze z domu do pracy, kiedy byłem na pierwszej ulicy, zaczepił mnie nieznajomy. Wyszedł właśnie z mieszkania w jednym z domów komunalnych i poprosił o parę groszy do piwa. Spojrzałem na niego i nie wzbudził on mojej niechęci a raczej wydał się sympatyczny. Wyjąłem portfel i dałem mu trochę więcej niż chciał. Grzecznie podziękował i zapytał gdzie tu jest komisariat policji...? Nie wiedziałem o co mu chodzi bo przecież jeszcze nic nie zrobił a już chce się oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości... to niedorzeczne. Po krótkiej rozmowie okazało się, że poszukuje starego przyjaciela, który kiedyś mieszkał w tej kamienicy, ale dzisiaj pod tym adresem zastał tylko ładną blondynkę w stringach i koszulce nocnej. Czad, ale to raczej nie była żona kolegi - przyznał. Kluczem do rozwiązania zagadki okazała się lokalizacja nowego miejsca pobytu przyjaciela, niedaleko komisariatu. To kawał drogi za torami, lecz to go nie zrażało byle by jeszcze kupić piwo i napić się po drodze i będzie ok. Przyłączył się do mnie, bo szedłem w tę samą stronę, na stację. Po drodze opowiedział mi kim jest i co robił w życiu. Niedawno wrócił z Anglii gdzie dostał robotę przy pakowaniu i segregowaniu drobiu. To była jego pierwsza praca po odsiadce 8 lat w więzieniu. W Anglii kierował grupą 20 Nepalczyków, którzy gorzej niż on znali angielski i nie mogli liczyć na lepszą pracę. Jednak przyszedł na niego i taki moment, kiedy miał już dość i postanowił się zwolnić i wrócić do Polski.

Podczas naszej rozmowy, ciągle trącał mnie w ramię dla skupienia mojej uwagi na tym co mówił, ale ja i tak czasem patrzyłem przed siebie. Obawiałem się czy zdążę na pociąg i tempo naszego marszu było dla mnie wyraźnie zbyt wolne. Nie chciałem być nieuprzejmy więc wyjaśniłem, że spieszę się na pociąg i musimy iść szybciej. Dostosował się bez problemu. Pod koniec wyjaśniłem gdzie jest najbliższy sklep z piwem i jak dojść do komisariatu, pożegnaliśmy się uściskiem dłoni i myślę, że gdybym kiedyś miał kłopoty na ulicy to mógłbym na niego liczyć. 

piątek, 1 października 2010

Wstrieczienie

Wracałem wczoraj ze stacji Piastów do domu i nagle usłyszałem jak ktoś mnie woła: - Przepraszam, czy to nie pana telefon ? - zapytał nieznajomy. Przez krótką chwilę pomyślałem, że mogłem go zgubić i ręką sięgnąłem do kieszeni kurtki, ale nie, był na swoim miejscu. - Nie, to nie mój, ja swój mam tutaj - odparłem, pokazując swojego Samsunga. - A co, ktoś pewnie zgubił ? - zapytałem. - Pewnie tak - odpowiedział nieznajomy. Facet był w średnim wieku, nie wyglądał na inteligenta ale pijanym robotnikiem też nie był. Zaciągał trochę ze wschodnim akcentem i sprawiał wrażenie sympatycznego gościa. Poszedłem dalej ulicą, zapinając kołnierz pod szyją przed wiatrem i mżawką. Wtem, słyszę ponowne wołanie: - A nie ma pan dzieci ? - no, rzesz w mordę, o co mu chodzi ? Ale odpowiedziałem: - nie, nie mam, a czemu pan pyta ? - Bo ten telefon to taka atrapa, proszę to dla pana. Podchodzi i pokazuje mi najnowszy Sony Ericsson z aparatem 8.1 Mpx. Oglądam uważniej, a tu ciężar odpowiedni, rozsuwany slide też, ale ekran to atrapa z plastikowym rysunkiem. - No nieźle -mówię. - Sprawdzał pan moją uczciwość ? - zapytałem. - Nie tylko pana, innych też dziś pytałem - odpowiedział tamten. - Proszę wziąć, mam tego całą torbę - dodał i pokazał reklamówkę z towarem. - Dostałem od znajomego - wspomniał. - No dobrze, w takim razie dziękuję - odpowiedziałem. - A pan z Ukrainy ? - Z Ukrainy - odrzekł. - I telefony też z Ukrainy - wyjaśnił. Szliśmy w tę samą stronę to postanowiłem podtrzymać rozmowę. - A wie pan ja też byłem parę razy na Ukrainie, we Lwowie, Kijowie, na Krymie. A pan jest z jakiego miasta ? - Jestem z Nowowołyńska. - To w centralnej Ukrainie ? - pytam. - Nie to 8km od polskiej granicy. Miasto wielkości Łodzi. - wyjaśnia. - Oj Łodzi to chyba nie, przecież ona ma z 900 tyś. mieszkańców. - No to Radomia. - mówi. - Niech mu będzie Radomia myślę, ale to i tak na pewno mniejsza mieścina. - A długo już pan u nas w Polsce ? - Już rok - odpowiada. Idziemy tak Aleją Krakowską, minęliśmy już kościół, ciągle w tym samym kierunku, to próbuję dalej zagadać. - Wie pan ostatnio czytałem książkę takiego ukraińskiego pisarza: Serhija Żadana, o charkowskiej młodzieży i jak oni sobie tam radzą... - Przepraszam, że tak na ty - mówi - ale coś ci powiem: chujowo radzą.

I tym optymistycznym akcentem pożegnaliśmy się życząc miłego wieczoru.


wtorek, 4 maja 2010

scenka rodzajowa

Do autobusu linii 716 wsiada mężczyzna w wieku około 27 lat. Jego kroki i ruchy ramion zdają się przybliżać rytm muzyki, której słucha przez słuchawki. Dźwięki dobywają się cichym tonem i urozmaicają rytmiczne odgłosy silnika. Autobus rusza, mężczyzna siada na przeciw młodej pary i po chwili rozpoznaje w nich swoich znajomych. Wita się zamaszyście przyklaśnięciem dłoni i rozchyla bardziej kurtkę dla podkreślenia lansu i czerwonej podpinki na kołnierzu. Zaczyna się niespójna dyskusja o mijającym dniu i szykującej się imprezce. Mężczyzna nie wyjmuje z uszu słuchawek aby nie utracić żadnego fragmentu swojej muzyki i nie za bardzo jest zaangażowany w temat rozmowy. Od czasu do czasu przytupuje tylko miarowo i poklepuje się po kolanie. Wyjmuje z wewnętrznej kieszeni kurtki puszkę piwa "Lech" i pociąga głęboki łyk, po czym częstuje kolegę zajętego w tym momencie przytulaniem się do przyjaciółki, ten odmawia dziękując i spuszcza wzrok na dekolt partnerki. Ona uśmiecha się i mówi, że zimnego "Leszka" z chęcią pociągnie. Mężczyzna podaje jej puszkę i gdy ona przytyka ją do swych ust, kierowca gwałtownie hamuje przed przejściem dla pieszych. Piwo rozlewa się po dekolcie dziewczyny i skapuje z puszki na podłogę. Ona chichocze i przeciera mokry dekolt ręką. Jej przyjaciel nie okazał się w tej sytuacji dżentelmenem i nie podał jej chusteczki do wytarcia piwa z piersi. Mężczyzna z przeciwka nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem na cały autobus, a dziewczyna została miss mokrego podkoszulka linii 716.